Jako kobieta, która każdego dnia mierzy się z wyzwaniami życia zawodowego i prywatnego, wiem, jak ważna jest równowaga. Gdy tylko nadarza się okazja – pakuję walizkę i ruszam w podróż. Czasem z dziewczynami, innym razem sama. W ciepłym miejscu, z pięknym widokiem, dobrą muzyką i filiżanką rumianku – potrafię naprawdę odpocząć.
Nie jestem typem osoby, która musi coś „zaliczyć”. Odpoczynek to nie gonitwa. To dla mnie cisza, jazz i chwila dla siebie – nawet jeśli trwa tylko kilka minut.
Moje poranne rytuały – także w podróży
Mam swoje rytuały, z którymi się nie rozstaję – nawet na wyjeździe. Lubię zacząć dzień spokojnie, w rytmie, który daje mi poczucie ugruntowania. Rano zawsze piję rumianek – ten napar towarzyszy mi od lat i każdy, kto mnie zna, o tym wie. Jeśli nie mam go ze sobą, najczęściej znajdę go w hotelu czy kawiarni. To taki mój ciepły punkt startowy.
Zawsze mam ze sobą ukochane płatki pod oczy i maskę w płachcie – przechowuję je w lodówce, by rano dać sobie chwilę chłodzącej ulgi. Używam też mojego sprawdzonego olejku, którym masuję twarz kamieniem gua sha. To mój moment zatrzymania – i ukojenie dla skóry.
Rozciąganie? Zdecydowanie tak. Kilka minut rano wystarczy, żeby poczuć się lepiej w swoim ciele. Czasem rozciągam się z widokiem na morze, czasem po prostu w pokoju. Ważne, że ten moment jest tylko dla mnie.

Muzyka mnie znajduje – i to mnie definiuje
Jazz jest ze mną zawsze. Nie muszę go szukać – wystarczy, że jestem w odpowiednim miejscu, a on sam mnie odnajduje. Czasem to lokalna muzyka w knajpce, czasem coś z mojej ulubionej playlisty, gdy spaceruję po plaży. Dla mnie odpoczynek to też patrzenie w fale, w milczeniu, bez pośpiechu, z muzyką w tle. Kiedy jestem sama, potrafię usiąść z filiżanką kawy i po prostu być – obecna i spokojna.
Bardzo lubię też taniec. Często się śmieję, że to taniec znajduje mnie, a nie odwrotnie. Gdziekolwiek jestem – jeśli gra muzyka, to ja tańczę. To mój sposób na radość i kontakt ze sobą.
Nie zawsze aktywnie – ale zawsze po swojemu
Nie potrzebuję wyjazdów pełnych zwiedzania. Czasem największym luksusem jest po prostu dobre towarzystwo (a nawet własne), słońce i wygodne krzesło w knajpce. Ostatnio w Sardynii przesiedziałam z Agą 4 godziny przy śniadaniu z widokiem na wodę (link do artykułu). I to był najlepszy moment tego wyjazdu. Bo właśnie wtedy ładuję baterie – w swoim tempie.
Z kolei teraz jestem w Londynie i będąc z dziewczynami, robimy dziennie po 100 tysięcy kroków. I też to lubię. Bo wypoczynek to nie schemat – to wolność wyboru.

Co zabieram ze sobą? Krótka, moja lista must-have:
•SPF 50 – zawsze i wszędzie. Ochrona skóry to podstawa.
•Balsam z efektem glow – piękna skóra to lepsze samopoczucie.
• Ukochane płatki pod oczy i maseczki w płachcie – zawsze schłodzone.
•Dobra muzyka – u mnie to głównie jazz, ale też lokalne klimaty.
•Dobre towarzystwo – nawet jeśli jestem sama.
•Książka – tylko jeśli jadę sama, wtedy bywa, że coś zabieram.
Mądrość mojej babci – i to, co daję kobietom
Często powtarzam to kobietom, z którymi rozmawiam: moja babcia mówiła, że kobieta powinna dbać o siebie tak, jak stworzył ją stwórca. Najpierw jesteśmy kobietami – i o siebie mamy zadbać w pierwszej kolejności. Dopiero później jesteśmy partnerkami, a jeszcze później – matkami.
Dziś widzę, że wiele z nas ten porządek odwraca. A przecież gdy nie zadbamy o siebie, nie będziemy miały siły dawać innym. I dlatego te drobne rytuały – rumianek, jazz, poranny masaż, kawa w knajpce z widokiem – są tak ważne. To nie luksus. To miłość własna. To styl życia.
