Są takie chwile, które warto zapamiętać. Nie dlatego, że były spektakularne. Nie dlatego, że wydarzyło się coś przełomowego. Ale dlatego, że były nasze – prawdziwe, spokojne, ciche. Chwile, kiedy zostawiłyśmy za sobą pośpiech, obowiązki, setki codziennych „muszę” i po prostu… wyjechałyśmy. Bez dzieci, bez terminarza, bez presji. Tylko my – dwie kobiety, mamy, przyjaciółki, które po czterdziestce wiedzą, jak ważny jest czas dla siebie.
Wspólny wypad, który sobie zafundowałyśmy z Agą Rucką-Pękalą, to nie był luksus. To była konieczność. Głęboko potrzebna przerwa w świecie, który nieustannie wymaga. Przestrzeń na oddech. I przypomnienie, że zanim jesteśmy dla innych – jesteśmy dla siebie i siebie nawzajem.

Dlaczego wyjazd z przyjaciółką to coś więcej niż relaks?
W natłoku spraw zawodowych, rodzinnych i osobistych bardzo łatwo zgubić siebie. Życie nas nie oszczędza – jesteśmy mamami, prowadzimy własne biznesy, codziennie podejmujemy dziesiątki decyzji, z których każda wymaga energii, skupienia i siły. A przecież nie jesteśmy niezniszczalne. Nasze ciała i dusze też mają swoje granice.
Dlatego wyjechałyśmy. Po to, żeby przypomnieć sobie, jak to jest nic nie musieć. Jak to jest wstać rano i wypić kawę w ciszy. Jak to jest rozmawiać bez przerywania, bez telefonów i powiadomień. Jak to jest się śmiać – głośno, szczerze, bez powodu. I jak to jest po prostu być – razem, bez planu, bez maski, bez obowiązków.
Ten wyjazd był jak miękka poduszka, na której mogłyśmy położyć zmęczenie. Jak ładowarka dla wyczerpanych baterii. I jak przypomnienie, że mamy siebie. I że to jest coś najcenniejszego.

Czas dla siebie to nie egoizm – to konieczność
Wciąż pokutuje przekonanie, że odpoczynek to nagroda za ciężką pracę. A przecież to tak naprawdę paliwo, bez którego daleko nie zajedziemy. My, kobiety po czterdziestce, dobrze już wiemy, że nasze ciało nie działa na zaciągniętym hamulcu wiecznie. Zmęczenie nie znika samo. Przemęczenie odbija się na wszystkim – na zdrowiu, nastroju, relacjach, cierpliwości.
A wystarczy tak niewiele – weekend, dwa dni, jedna noc. Tylko z kimś bliskim. Kto nas rozumie, nie ocenia i potrafi po prostu być. Taki przyjacielski wyjazd nie jest luksusem – to lek na przeciążenie, panaceum na stres. To łagodna terapia, która przywraca równowagę i pomaga znów poczuć grunt pod nogami.
Podczas naszego wyjazdu nie robiłyśmy nic wyjątkowego, a jednocześnie wszystko, czego potrzebowałyśmy. Spacerowałyśmy bez celu. Leżałyśmy na leżakach i patrzyłyśmy w niebo. Piłyśmy kawę bez pośpiechu. Słuchałyśmy siebie nawzajem. Śmiałyśmy się. Milczałyśmy. Odpoczywałyśmy.
Chwile, które trzeba kolekcjonować
Takie momenty, choć z pozoru zwyczajne, są jak drogocenne kamyki, które warto zbierać. Bo to właśnie z nich budujemy poczucie bliskości, spokoju i bezpieczeństwa. W codziennym biegu łatwo zapomnieć, jak bardzo tego potrzebujemy. Jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.
Nie musimy być idealne. Nie musimy „wszystkiego ogarniać”. Nie musimy robić kariery, wychowywać dzieci, prowadzić domu i być zawsze uśmiechnięte. Ale możemy – i powinnyśmy – pozwolić sobie na reset. Na przyjaźń. Na odpoczynek. Na chwilę, kiedy to świat musi chwilę poczekać.
Wspólne chwile to nie strata czasu. To inwestycja w nas – nasze zdrowie, nasze relacje, nasze dobre samopoczucie. Bo kiedy wracamy po takim wyjeździe, wracamy silniejsze. Bardziej obecne. Spokojniejsze. Gotowe zmierzyć się z codziennością, ale już nie z pozycji przeciążenia – tylko z poziomu kobiecej mocy.
Mamy swoje życie, mamy dzieci, mamy pracę. Ale przede wszystkim – mamy siebie
Ten tekst to nie tylko opowieść o jednym weekendzie. To apel do każdej kobiety, która zapomina o sobie w natłoku spraw. My też tam byłyśmy – zmęczone, rozkojarzone, na autopilocie. Ale ten czas tylko dla nas – dwóch przyjaciółek po czterdziestce – przypomniał nam, jak bardzo to potrzebne.
Nie jesteśmy tylko mamami. Jesteśmy też kobietami z marzeniami, potrzebami i pragnieniem spokoju. I nie musimy się z tego tłumaczyć. Przyjacielski wyjazd to nie ucieczka od życia – to powrót do siebie.
