Od dziecka wpajano mi przekonanie, że jeśli tylko będę wystarczająco dobra, to zasłużę na miłość. Że jeśli będę grzeczna, miła, pomocna, schludna, uśmiechnięta – to mnie ktoś pokocha. I tak przez całe życie próbowałam. Spełniać oczekiwania, dopasowywać się, poprawiać. Gonić za tym mitycznym „idealna”. Bo tylko wtedy – myślałam – miłość będzie możliwa.
Związek nie jest nagrodą za grzeczne zachowanie
Długo wierzyłam, że miłość to coś, na co trzeba sobie zasłużyć. Że trzeba być w określony sposób – piękną, cichą, niezbyt wymagającą. Że nie wypada złościć się za bardzo, smucić się za długo, mieć gorszego dnia. Bo przecież „kto by chciał być z taką kobietą”? Tak mówiło społeczeństwo, tak pokazywały media, tak nauczyły mnie historie innych kobiet.
A potem dorosłam i zrozumiałam, że to kłamstwo
Zrozumiałam, że prawdziwa miłość nie przychodzi wtedy, kiedy jesteś idealna. Przychodzi wtedy, kiedy jesteś prawdziwa. Nie wtedy, gdy wygładzisz swoje niedoskonałości, ale wtedy, gdy ktoś zobaczy je wszystkie i powie: właśnie taką cię chcę. Bo jesteś autentyczna. Bo jesteś sobą. Bo jesteś człowiekiem – a nie maską.
Byłam kobietą, która zawsze się dostosowywała
Nie lubię wspominać, ile razy rezygnowałam z siebie, byle tylko kogoś zadowolić. Ile razy mówiłam „tak”, gdy miałam ochotę krzyknąć „nie”. Ile razy siedziałam cicho, bojąc się, że moja szczerość będzie za trudna. Ile razy próbowałam być „łatwa w obsłudze”, byle nie odstraszyć. Byłam mistrzynią kompromisu – ale nigdy wobec siebie.
Aż któregoś dnia obudziłam się zmęczona
Zmęczona udawaniem, grą, pozą. Chciałam w końcu być po prostu sobą – z całą swoją emocjonalnością, impulsywnością, czasem niepewnością. Bo przecież w tym też jest siła. W tej prawdzie o sobie. W mówieniu: oto jestem. Nie jestem perfekcyjna. Mam lęki, przeszłość, gorsze dni. Ale mam też serce, które kocha, empatię, czułość. I to wystarczy.
Nie jestem projektem do naprawy
Zrozumiałam, że nie muszę się poprawiać, by ktoś mnie pokochał. Nie jestem zadaniem domowym do odrobienia. Nie jestem niedoskonałą wersją kogoś lepszego. Jestem sobą – i to już jest wartość. I jeśli ktoś nie potrafi mnie taką zaakceptować, to nie jest człowiek, z którym powinnam budować świat.
Zasługuję na miłość już teraz. Nie „kiedyś”
Nie wtedy, gdy schudnę. Nie wtedy, gdy uporam się z przeszłością. Nie wtedy, gdy osiągnę sukces, zarobię więcej, przestanę być wrażliwa. Ale teraz. Tu i teraz. Bo nikt nie obiecał nam jutra. A ja nie chcę całe życie gonić za akceptacją, której nigdy nie otrzymam, jeśli będę udawać kogoś innego.
Związek nie powinien być testem charakteru
To nie egzamin, gdzie dostajesz punkty za bycie odpowiednią. Związek to przestrzeń, w której możesz oddychać. Gdzie możesz płakać, śmiać się, milczeć i mówić – bez lęku, że to „za dużo”. Gdzie twoje emocje nie są karą, a obecność – darem. Gdzie nie musisz niczego udowadniać. Możesz po prostu być.
I ty też masz prawo być sobą
Masz prawo mówić, co czujesz. Masz prawo nie zawsze być „ogarnięta”. Masz prawo się gubić, popełniać błędy, zmieniać zdanie. Masz prawo do wątpliwości. Masz prawo do życia po swojemu. I nie potrzebujesz do tego niczyjego pozwolenia. Twoja wartość nie zależy od tego, czy ktoś cię wybierze. Już jesteś wystarczająca.
Zacznij od pokochania siebie
Bo to od tego wszystko się zaczyna. Nie musisz być idealna. Wystarczy, że jesteś. I że jesteś dla siebie dobra. Z czasem pojawi się ktoś, kto też to zauważy. Ale najpierw – ty sama musisz przestać siebie poprawiać i zacząć siebie doceniać.
Miłość to nie przywilej – to prawo
Nie jesteśmy produktami do oceny. Nie jesteśmy kandydatkami do awansu. Jesteśmy kobietami – złożonymi, pięknymi, żywymi. I zasługujemy na miłość nie wtedy, gdy staniemy się idealne. Ale właśnie dlatego, że jesteśmy prawdziwe.