Witaj droga Czytelniczko, drogi Czytelniku. Pewnie jeszcze się nie znamy ale mam nadzieję, że za pośrednictwem tego portalu będziemy mieli okazję nawiązać nić porozumienia 🙂
Przy okazji tego pierwszego wpisu, chciałabym opowiedzieć Ci kim jestem, po co tu jestem i dlaczego wato będzie czasem do mnie zajrzeć. Może się bowiem okazać, że sporo nas łączy oraz że, tak jak ja, lubisz słuchać i obserwować innych ludzi, czerpiąc od nich inspirację. Nie dlatego, że ci inni ludzie sami w sobie są chodzącą inspiracją, bo ideały nie istnieją, ale dlatego, że mierzą się z podobnymi problemami i w niektórych obszarach mogą być krok przed Tobą. Wtedy Ty możesz z ich przeżyć i doświadczeń skorzystać.
Jestem zbieganą mamą dwóch córek.
Czemu opisując samą siebie od razu wspominam o byciu matką mimo, że to tylko jedna z moich „ról społecznych”? Każdy rodzic… no dobra, bądźmy tu szczerzy… każda MATKA wie, że dzieci absorbują większość czasu w codziennym życiu. To rola rodzica/ mamy generuje zwykle największy natłok obowiązków i zmienia życie w logistyczną łamigłówkę. Po za tym, bardzo kochamy swoje dzieci i chcemy w tym byciu rodzicem… być jak najlepsi.
Jakiś czas temu doszłam więc do wniosku, że chciałabym poświęcić swoim dzieciom dużo czasu i uwagi, że chciałabym być obecnym, zaangażowanym rodzicem. By mieć szansę na realizację takiej wizji macierzyństwa, po urodzeniu dzieci nie wróciłam do zawodu adwokata i pracy w korpo. Jakoś nigdy pełnoetatową mamą się nie czułam więc szybko wymyśliłam sobie nowe zajęcie. Zamiast pracy w zawodzie postanowiłam… otworzyć własną restaurację. Aha! Grubo, co? Malutkie dzieci i taki biznes tylko na mojej głowie. No nie dało się tego jednak pogodzić. Sprzedałam knajpę, „wróciłam” do dzieci, do roli mamy, którą tak uwielbiałam. I wiecie co poczułam? Ulgę i…pustkę. Bałam się, że straciłam moją przestrzeń w życiu, że straciłam osobisty cel. Tego się nie spodziewałam. Przypadkiem złożyło się tak, że tuż po tej rewolucji nadeszły Święta i pod choinkę dostałam od męża wyjazd do centum jogowego w dalekiej Gwatemali. Od pewnego czasu zaczęłam uczęszczać na jogę, w którą się bardzo wkręciłam bo przynosiła mi spokój w głowie i wyraźny komfort w ciele, o czym mężowi wielokrotnie wspominałam. Postanowił zmobilizować mnie więc do samodzielnej podróży na drugi koniec Świata a jogą, którą miałam tam praktykować, była tylko dodatkiem do tej wyprawy.
Tak się czasem dzieje, że odpowiedni ludzie, zdarzenia, odpowiednie słowa, miejsca, doświadczenia pojawiają się w naszym życiu we właściwym momencie i są po to, by przynieść zmianę. Jeśli tylko się na nią otworzymy i… na nią odważymy. Ja się chyba otworzyłam dość zamaszyście bo zupełnie niespodziewanie, w tej dalekiej Gwatemali, odkryłam swoją nową ścieżkę, swój drogowskaz, swoją pasję, sposób na życie.
Jak to było? Mimo licznych ostrzeżeń od ludzi bliższych i dalszych, prześcigających się w wizjach tego, co strasznego może mi się przytrafić, gdy wyjadę na koniec Świata zupełnie sama, zrobiłam to (rozsądnie planując wyjazd). Po trzydniowej podróży, dotarłam na szczyt wzgórza położonego nad pięknym jeziorem, nad którego drugim brzegiem wznosił się natomiast majestatyczny wulkan. Tak właśnie zlokalizowane było – The Yoga Forest – centum jogowe, w którym miałam spędzić kolejne 10 dni. Nie wiem, czy tak po prostu miało być, czy to klimat miejsca, które było niezaprzeczalnie magiczne, czy nauczyciele, których tam spotkałam, czy też solidne trzęsienie ziemi połączone z erupcją wulkanu, których tam doświadczyłam, sprawiły że po powrocie do domu powiedziałam mężowi stanowczo: będę uczyć jogi! Na co On, typ twardo stąpającego po ziemi gościa, odpowiedział: dobra, rób to!
Jak już ma się coś wydarzyć
Jak już ma się coś wydarzyć a Ty temu sprzyjasz, to Wszechświat odpowiednio pokieruje tym scenariuszem. Tuż po moim powrocie z Gwatemali, okazało się więc, że instruktorka jogi, na której zajęcia uczęszczałam, organizowała kusy nauczycielskie. Wzięłam udział w kolejnym. Byłam tak pilną uczennicą, jak nigdy. Chłonęłam to, co do mnie mówiono, co mi przekazywano. Czułam się jak gąbka, w która to wszystko wsiąka i nie miałam żądnych, ale to żadnych wątpliwości, że jak tylko skończę kurs, będę uczyć jogi.
Ale wiecie co z tego wszystkiego było najważniejsze? To, że JOGA stała się moim sposobem na życie, moim drogowskazem. Nagle poczułam ogromną ulgę, że wszystko będzie dobrze. Poczułam, że w tym moim życiowym pędzie poradzę sobie ze wszystkimi rolami, które pełnię lub przyjdzie mi pełnić, że poradzę sobie z oczekiwaniami, jakie ma wobec mnie Świat, z planami, jakie wobec życia mam ja sama, że poradzę sobie ze swoją fizycznością, emocjonalnością, z budowaniem poczucia własnej wartości. Weszłam w pewien PROCES. Doszło do mnie, że w życiu nie chodzi o cel, tylko o drogę, którą wszyscy podążamy. Odkryłam, że to nie utopiczna wizja idealnej i nieokreślonej przyszłości, którą do tej pory miała w głowie, przyniesie mi szczęście ale, że ta właśnie droga, ten proces, ta codzienność, z jej blaskami i cieniami, jest moim prawdziwym darem i szczęściem.
W moim PROCESIE wciąż szukam
W moim PROCESIE wciąż szukam. Czego? Szukam wewnętrznego spokoju, szukam akceptacji i miłości wobec samej siebie, szukam odwagi do działania, szukam radości z każdej przeżytej chwili, szukam ludzi, którzy mi sprzyjają, szukam miejsc, które mnie wzmacniają, szukam nawyków, które sprawiają, że czuję się lepiej w moim ciele i w mojej głowie, szukam tego, co mnie wewnętrznie koi i raduje. Gorąco wierzę, że warto.
Bo szczęście jest TU I TERAZ. Jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi, szczęście jest WE MNIE. A moim – i być może Twoim – zadaniem jest aby zrobić temu szczęści w sobie miejsce.
Wizja pełnego dobrostanu brzmi dość nierealnie? Spokojnie … mamy na to całe życie. Zatem, take it easy & enjoy <3
I zaglądajcie do mnie czasem. Chcę Wam tu pisać, o tym co dała mi w życiu joga, co Wy możecie z niej czerpać, a także o tym moim PROCESIE szukania wewnętrznego dobrostanu i wszystkim, co mnie w nim wspiera.
Może coś z mojej historii zainspiruje Waszą <3
Uściski,
Karolina
