Jeszcze niedawno tańczyłam, śmiałam się i rozmawiałam do późna z ludźmi, których kocham i podziwiam. See Bloggers to jedno z tych wydarzeń, na które czeka się z radością. To święto ludzi internetu – tych, którzy tworzą, inspirują, dzielą się sobą z innymi. Cudownie było znowu się spotkać. Z przyjaciółmi, których zna się od lat i tymi, z którymi dopiero teraz zacieśniły się więzi. Rozmawialiśmy o pracy i nie tylko. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, tańczyliśmy. I naprawdę, było w tym coś uskrzydlającego. Ale…
Wróciłam z ostatniego wydarzenia See Bloggers z głową pełną myśli, ale też z ciężarem w sercu. To miało być coś pozytywnego, coś, co buduje – i było, naprawdę! Cudowna atmosfera, świat gwiazd z internetu, YouTube’a, Instagrama. Mnóstwo fantastycznych ludzi, energia nie do opisania. Ale mimo tych wszystkich świateł, blichtru i śmiechu, towarzyszył mi ogromny smutek.
Nie przez brak radości – tylko przez to, co tam tak wyraźnie wybrzmiało. I co wybrzmiewało… niestety… z ust prawie każdej osoby, która stanęła na scenie.
Zamiast inspiracji – wspólny ból
Niemal każdy panel, bez względu na temat, w którym uczestniczyły gwiazdy i twórcy, schodził na jedno. Na hejt. Na mowę nienawiści, z jaką się codziennie mierzą. Te osoby nie robią nic złego. Dzielą się swoją pasją, energią, codziennością. A mimo to dostają potoki nienawiści, które ranią – czasem śmiertelnie.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Czego uczy nas historia Sonii Szklanowskiej?
Był też panel o depresji. Wzruszający. Poruszający. Prawdziwy. Kilka znanych osób powiedziało wprost: tak, chorujemy. Tak, leczę się. Tak, walczę, ale nie poddaję się. I mówili o tym, żeby ktoś, kto też się zmaga – nie czuł się sam.
I właśnie wtedy zrobiło mi się po prostu potwornie smutno.
Nie wszyscy mają tyle siły
Ja – na szczęście – nie doświadczam hejtu w takim natężeniu. Mam inny charakter. Mam w sobie dużo światła, radości, pogody ducha. I wierzę, że to mnie chroni. Ale wiem, że są osoby, które nie mają tyle odporności. I one naprawdę mogą nie dać rady.
Tego dnia dotarła do nas wiadomość o śmierci Sonii Szklanowskiej. W zeszłym roku Sonia brała udział w panelu poświęconym depresji. Wtedy opowiadała o tym, jak trudno jej zmierzyć się z hejtem. Jak bardzo nie rozumiała, dlaczego ktoś, kto jej nie zna, potrafi tak nienawidzić. Mówiła to szczerze, z bólem, ale i nadzieją, że mówienie pomoże. Że może ktoś to usłyszy. I zrozumie.
A mimo to – odeszła. Odeszła w dzień, kiedy my, cała społeczność twórców, świętowaliśmy wspólnotę. I to łamie serce jeszcze bardziej.
To nie przypadek. To systemowe zaniedbanie
To nie powinno się wydarzyć. Żadna kobieta, żaden mężczyzna, żadne dziecko – nikt – nie powinien płacić własnym życiem za to, że ktoś inny postanowił wylewać w sieci swoje frustracje. To, co się wydarzyło, to nie jest osobisty dramat jednej osoby. To wynik braku ochrony, braku prawa, braku reakcji. I to się musi zmienić.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Zignorujesz – pożałujesz? Drętwienie kończyn może być sygnałem poważnej choroby
Dlatego obiecałam sobie coś bardzo ważnego. Po zakończeniu wyborów, kiedy polityka trochę ucichnie – nie odpuszczę. Zamierzam poruszyć wszystko, co się da. Wszystkie kontakty, znajomości, rozmowy. Chcę, żeby wreszcie powstała konkretna ustawa o hejcie. I nie chodzi mi o symboliczne działania. Chodzi mi o prawdziwe, skuteczne i bolesne dla hejtera kary.
Mandat za hejt – czemu nie?
Wyobrażam sobie taki scenariusz: każda osoba, która zamieszcza w sieci komentarz nienawiści – dostaje mandat. Nie upomnienie. Nie „ostrzeżenie”. Prawdziwy mandat. Na przykład 1500 zł. Taki, który naprawdę boli. I który trafia do budżetu państwa. Chcesz być anonimowym internetowym agresorem? Zapłać. I niech to będzie ścieżka – jeśli nie zapłacisz, zbierze się suma – idziesz do więzienia.
I wtedy, zanim ktoś znów kliknie „enter” po napisaniu kolejnego „ty szmato” czy „zdechnij” – może dwa razy się zastanowi.
Bo to już nie jest śmieszne. To nie jest wolność słowa. To przemoc. To broń. To zabójcze słowo, które nie zostaje w internecie. Ono zostaje w człowieku.
Wielkie wydarzenie – wielka lekcja
See Bloggers to fantastyczne spotkanie. Zebrali się ludzie z różnych światów, ale mający wspólny cel: tworzyć coś dobrego. Było prawdziwie, bez lukru, bez brokatu. Było miejsce na śmiech, ale i na łzy. I za to jestem wdzięczna.
Ale nie zapomnę tego, co usłyszałam. I nie pozwolę, by przeszło to bez echa. Bo za tymi wszystkimi kolorowymi zdjęciami, za sceną, za ekranami telefonów – stoją ludzie. I ci ludzie zasługują na ochronę. Tak po prostu.
Sonia była jedną z nas
Sonia była piękna, zdolna, wrażliwa. Była częścią tej społeczności. Uśmiechnięta, ale z ranami, których nikt nie widział. A może widział, ale zignorował. Może krzyknęła w ten swój cichy sposób, a nikt nie usłyszał. I to już się nie może powtórzyć.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Sekret sylwetki Justyny Steczkowskiej. Jeden krok odmienił wszystko
Bo każda kolejna Sonia może być naszą przyjaciółką, siostrą, córką. I to, że ktoś jest uśmiechnięty – nie znaczy, że nie cierpi.
Nie zgadzaj się. Mów. Działaj
Jeśli czujesz się bezsilna wobec hejtu – pamiętaj, że nie jesteś sama. Jeśli jesteś ofiarą przemocy słownej – mów. Pisz. Reaguj. A jeśli widzisz, że ktoś inny tego doświadcza – nie udawaj, że to cię nie dotyczy.
Nie jesteśmy tutaj po to, by tylko ładnie wyglądać w internecie. Jesteśmy tu, żeby budować świat, w którym każda z nas będzie bezpieczna. W którym nikt nie musi umierać z powodu komentarza w sieci.
I ja – z całego serca – zamierzam o to zawalczyć.
Dla Soni. I dla każdej z nas
Sonia była jedną z nas. Miała marzenia, siłę, piękno – to zewnętrzne i to wewnętrzne. Ale została zraniona. Zignorowana. Zostawiona sama sobie. I to nie może się powtarzać. Jeśli dziś czytasz ten tekst i czujesz, że ci ciężko – wiedz, że nie jesteś sama. Że warto mówić, warto prosić o pomoc, warto sięgać po wsparcie. A jeśli widzisz, że ktoś obok ciebie milknie – bądź obok. Zadaj pytanie. Posłuchaj. Przytul.
Jesteśmy wspólnotą. A wspólnota to nie tylko śmiech i selfie. To też odpowiedzialność za drugiego człowieka.