To nie musi być spektakularne załamanie. Nie musi mieć dramatycznej sceny, łez w pracy ani wizyty u psychoterapeuty. Wypalenie, o którym mowa, potrafi przyjść cicho. Przysiąść się do nas rano przy kawie, wmieszać w rozmowy z dziećmi, zadania w pracy i obowiązki w domu. To takie zmęczenie, które nie mija po weekendzie. Ani po tygodniowym urlopie. Kobiety często nie potrafią go nawet nazwać, ale noszą je w sobie miesiącami – a czasem latami.
Gdy wszystko “ogarniasz”, ale nie masz już siły
Jestem zmęczona, ale przecież nic się nie dzieje – mówią. Przecież mam zdrowe dzieci. Mam pracę. Partner coś tam pomaga. Mam gdzie mieszkać, nie jestem samotna. Nie mam powodów, by narzekać. A jednak coś we mnie pęka – dzień po dniu. Ta historia jest wspólna dla tysięcy kobiet. Przebiega podobnie: w pewnym momencie przestajemy mieć przestrzeń dla siebie. Znikamy we wszystkim, co robimy dla innych.
Syndrom cichego wypalenia dotyka zwłaszcza tych, które przez lata były „dzielne”, „ogarnięte”, „zawsze pomocne”. Wzięły na siebie za dużo, bo tak było trzeba. Bo nie chciały zawieść. Bo od dziecka były uczone, że najpierw inni, potem one. Więc pracowały więcej, znosiły więcej, tłumiły więcej.
I w końcu doszło do punktu, w którym nie mają już ochoty ani na rozmowy, ani na plany, ani na seks. Odruchowo wykonują obowiązki – z automatu. Ale radości, pasji i lekkości nie ma. Zniknęła gdzieś między czwartą pobudką w nocy a raportem oddanym przed czasem.
„Masz za dobrze, nie narzekaj”
Kiedy próbują coś z tym zrobić – często słyszą, że przesadzają. Że przecież tyle osób ma gorzej. Że co to za problemy: wypalenie z powodu macierzyństwa, pracy, bycia w związku? – Przecież każda tak ma – mówią inne kobiety. I to właśnie największy dramat: normalizacja zmęczenia, frustracji i zaniedbania siebie.
Tymczasem przewlekłe zmęczenie, brak satysfakcji, rozdrażnienie, płaczliwość i uczucie „nic mnie już nie cieszy” to jasne sygnały, że dzieje się coś więcej niż tylko zły dzień. To może być wypalenie. I nie trzeba być prezesem korporacji czy lekarzem pracującym po nocach. Można być mamą na etacie, kobietą prowadzącą dom albo osobą samozatrudnioną, która nie wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
Nie trzeba mieć wszystkiego, żeby się wypalić
Wypalenie emocjonalne dotyczy dziś nie tylko osób pracujących zawodowo. Pojawia się też u kobiet, które zdecydowały się na kilka lat zostać w domu z dziećmi. U tych, które całe swoje dni wypełniają opieką, planowaniem, logistyką. To bardzo ważna i trudna praca – ale nieuznana. Często niedoceniana. I pełna samotności.
Brak odpoczynku. Brak poczucia sensu. Brak sprawczości. Brak czasu tylko dla siebie. Te braki codziennie się kumulują. I w końcu przychodzi moment, w którym nie chcesz już nic. A potem się z tego obwiniasz. Bo przecież masz wszystko, prawda?
Co się dzieje w naszych głowach?
Psycholożki i terapeutki coraz częściej mówią: wypalenie to nie tylko problem zawodowy. To problem społeczny. Wynika z przekonania, że kobieta powinna ogarniać wszystko i nie narzekać. Że jej wartość zależy od tego, jak dobrze służy innym. Że najpierw ona ma dawać, a potem – ewentualnie – coś dostać.
Ale kobiecy umysł i ciało nie są zaprogramowane do bycia w wiecznym trybie przetrwania. Każda z nas potrzebuje regeneracji. Ciszy. Bliskości. Samotności bez wyrzutów sumienia. Potrzebujemy przestrzeni do bycia sobą – nie tylko matką, partnerką, córką, szefową czy pracownicą.
Wypalenie, które nie krzyczy
Najgorsze w wypaleniu jest to, że często nie daje spektakularnych znaków. Nie krzyczy. Nie wali po głowie. Ono sączy się powoli. Wycina z życia kolejne obszary. Najpierw nie masz siły się spotykać z ludźmi. Potem przestajesz czytać książki, które kiedyś kochałaś. Potem w ogóle nie wiesz, co sprawiało ci przyjemność.
Aż zostajesz z pytaniem: kim ja właściwie jestem, kiedy nie jestem dla kogoś?
Co możemy zrobić?
Przede wszystkim – przestać się obwiniać. Uczucie wypalenia nie czyni cię gorszą, leniwą ani niewdzięczną. Jest sygnałem, że coś trzeba zmienić. I że masz do tego prawo. Nie musisz nikomu udowadniać, że zasługujesz na odpoczynek, pomoc czy przerwę.
Czasem wystarczy zacząć od małych rzeczy:
15 minut dziennie tylko dla siebie – bez telefonu, dzieci, pracy.
Przypomnienie sobie, co cię kiedyś cieszyło – muzyka, taniec, pisanie?
Rozmowa z przyjaciółką, która nie oceni, a wysłucha.
Psychoterapia, jeśli czujesz, że sama nie dajesz rady.
Nauczenie się mówić „nie”, nawet jeśli to trudne.
Czas wrócić do siebie
Wypalenie można leczyć. Nie farmakologią, choć czasem i ona bywa potrzebna, ale przede wszystkim odzyskaniem siebie. Tego głosu, który kiedyś miałaś, a który został zagłuszony przez cudze oczekiwania. Masz prawo nie być „zawsze dzielna”. Masz prawo odpocząć. Masz prawo nie ogarniać wszystkiego.
Kiedy to sobie uświadomisz – może nie od razu, ale powoli – wróci przestrzeń. Na twój oddech. Na spokój. Na radość. I wtedy zrozumiesz, że nie jesteś słaba. Jesteś tylko zmęczona. A to ogromna różnica.