Nie planowałam tego. Nie miałam w głowie scenariusza, w którym moje serce zaczyna bić szybciej dla kogoś, kto nie pasuje do standardowych ideałów piękna. A jednak – zakochałam się w kimś, kogo wolałabym przed światem ukryć. I chociaż sama nienawidzę powierzchowności i zawsze twierdziłam, że wygląd nie jest najważniejszy, to teraz, kiedy los postawił mnie przed tym prawdziwym sprawdzianem, nie potrafię być wobec siebie uczciwa.
Jak to się zaczęło?
Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wręcz przeciwnie – kiedy go poznałam, pomyślałam, że jest… no cóż, absolutnie nie w moim typie. Nie miał tego magnetyzmu, który przyciąga spojrzenia, nie wyróżniał się żadnym szczególnym urokiem. Przeciętność – to chyba najlepsze słowo, jakie mogłabym wtedy znaleźć, opisując jego wygląd.
A jednak rozmowa z nim była inna niż wszystkie. Nie próbował mnie oczarować tanimi tekstami, nie zachowywał się jak ktoś, kto chce mnie zdobyć za wszelką cenę. Po prostu był sobą. Inteligentnym, zabawnym, ciepłym facetem, który rozumiał moje żarty i potrafił rozśmieszyć mnie do łez.
To właśnie te rozmowy sprawiły, że zaczęłam czekać na każde nasze spotkanie. Odkryłam, że z nim czuję się naprawdę dobrze, że mogę być sobą i nie udawać nikogo innego. Zaczęłam patrzeć na niego inaczej, dostrzegać rzeczy, które wcześniej ignorowałam. I w końcu stało się – zakochałam się.

Dlaczego się go wstydzę?
Z jednej strony byłam szczęśliwa, że spotkałam kogoś, kto naprawdę mnie rozumie. Z drugiej – nie umiałam zignorować tego, co pomyślą inni. Przerażała mnie wizja, że moi znajomi spojrzą na niego i zobaczą to, co ja widziałam na początku – zwyczajność, brak tego „czegoś”, co wzbudza zachwyt.
Wstydziłam się przedstawić go moim przyjaciółkom. Znałam ich reakcje, te ciche spojrzenia i uśmiechy pełne politowania. Wiedziałam, że w ich głowach pojawi się pytanie: “Co ona w nim widzi?”.
Najgorzej było, gdy przychodziło do sytuacji, w których moglibyśmy się pojawić publicznie jako para. Widziałam inne dziewczyny, które chodziły pod rękę z wysokimi, wysportowanymi, atrakcyjnymi mężczyznami, a ja miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie i myślą, że mogłam trafić lepiej.
Moja hipokryzja
Zawsze uważałam, że wygląd nie ma znaczenia. Mówiłam to setki razy, kiedy koleżanki wybierały facetów tylko po tym, jak dobrze wyglądali na Instagramie. A jednak, gdy przyszło co do czego, sama utknęłam w tej pułapce.
Zaczęłam się zastanawiać – dlaczego w ogóle myślę w ten sposób? Czy naprawdę to, jak ktoś wygląda, powinno definiować moje szczęście? Dlaczego daję się złapać w sidła społecznych oczekiwań, mimo że wiem, jak są powierzchowne i niesprawiedliwe?
To były trudne pytania, na które nie miałam łatwych odpowiedzi. Ale jedno było pewne – moje uczucia były prawdziwe. I za każdym razem, gdy patrzyłam mu w oczy i widziałam w nich ciepło i miłość, wiedziałam, że to nie wygląd sprawia, że ktoś jest atrakcyjny, ale to, jak się przy nim czujemy.

Co dalej?
Nie powiem, że nagle wszystko stało się łatwe. Wciąż mam momenty, w których złapię się na porównywaniu go do innych. Wciąż czasem zastanawiam się, czy ktoś nie ocenia mnie za mój wybór. Ale zaczynam rozumieć, że nie mogę żyć według cudzych standardów.
To, że społeczeństwo ma swoje wyobrażenia o tym, jaki powinien być idealny partner, nie oznacza, że ja muszę się do nich dostosować. Moje szczęście to moja sprawa. A jeśli ktoś tego nie rozumie – to jego problem, nie mój.
Miłość nie zawsze przychodzi w idealnym opakowaniu. Czasem pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i w najmniej oczywistej osobie. Ale jeśli jest prawdziwa, to warto o nią walczyć – nawet jeśli oznacza to zmierzenie się ze swoimi własnymi uprzedzeniami.
Dziś, kiedy na niego patrzę, widzę coś więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Widzę mężczyznę, który mnie rozumie, który mnie wspiera, który sprawia, że jestem szczęśliwa. I wiem, że w końcu muszę odrzucić ten wstyd – bo nie jest on niczym więcej niż sztucznym problemem, który sama sobie stworzyłam.
A może, zamiast zastanawiać się, co pomyślą inni, powinnam skupić się na tym, co czuje moje serce?