Jeszcze kilka dekad temu marzyliśmy, że technologia odmieni nasze życie na lepsze – ułatwi pracę, poprawi dostęp do wiedzy, połączy ludzi ponad granicami. I faktycznie, wiele z tych oczekiwań się spełniło. Ale równolegle zaczęło dziać się coś niepokojącego. Firmy, które niegdyś konkurowały o uwagę użytkowników, dziś celują wyżej. Chcą więcej niż zysków i wpływów. Chcą infrastruktury – tej cyfrowej, informacyjnej, medycznej, a nawet tej, która dopiero tworzy się poza Ziemią. Jak podkreśla Vincent F. Hendricks, duński filozof i szef Ośrodka Badania Baniek Informacyjnych, Big Tech nie ogranicza się już do sprzedawania usług – on pragnie kontroli absolutnej. A to oznacza, że musimy się obudzić, zanim będzie za późno.
Dane jako nowa forma władzy
„Kto ma dane, ten ma władzę większą niż Bóg” – te mocne słowa Hendricksa nie są przesadą. Kiedyś potęgę mierzyło się ilością złota, terytorium czy liczebnością armii. Dziś dominację wyznacza dostęp do informacji – tej o naszych zdrowotnych nawykach, zachowaniach konsumenckich, emocjach, lękach i pragnieniach. Przez nasze telefony, aplikacje, wyszukiwarki czy smartwatche zostawiamy po sobie ślad każdego dnia. Te dane – analizowane, sprzedawane, wykorzystywane – to broń, którą posługują się dziś cyfrowi giganci.
Co gorsza, większość z nas dobrowolnie oddaje te informacje, często nieświadomie, akceptując regulaminy bez czytania i klikając „zgadzam się” z automatu. A potem dziwimy się, że reklamy „czytają nam w myślach”, a systemy wiedzą o nas więcej, niż my sami chcielibyśmy przyznać.
Już nie tylko Google i Facebook. Nowi gracze nowej ery
Jeszcze do niedawna to Facebook, Google i Amazon dominowały w debacie o potędze Big Techu. Ale dziś do gry wchodzą nowi gracze. Firmy zajmujące się sztuczną inteligencją, neurotechnologią, telemedycyną czy eksploracją kosmosu – wszystkie one tworzą nową strukturę świata, gdzie to nie państwa, a prywatne korporacje dyktują zasady.
Zobaczmy przykład Elona Muska. Jego firmy obejmują samochody elektryczne (Tesla), transport kosmiczny (SpaceX), neurointerfejsy (Neuralink) i sieć satelitarną (Starlink). To już nie tylko innowacja – to tworzenie równoległego świata. Świata, który nie musi już nawet liczyć się z państwowym prawem, bo działa poza jego zasięgiem. Czy zdajemy sobie sprawę, jak niebezpieczne może być to dla przyszłości?
Od zdrowia po kosmos – imperium cyfrowe rośnie
Firmy technologiczne nie ograniczają się już do sprzedaży telefonów czy aplikacji. Weźmy dla przykładu branżę medyczną – coraz więcej usług zdrowotnych przechodzi do internetu. Konsultacje online, aplikacje monitorujące stan zdrowia, sztuczna inteligencja diagnozująca choroby – z pozoru to ułatwienie życia. Ale jednocześnie ogromna porcja informacji o naszym ciele i zdrowiu trafia do systemów, których działania nie jesteśmy w stanie zrozumieć ani kontrolować.
Podobnie jest z edukacją – cyfrowe platformy zastępują szkoły, uczelnie, kursy. Z jednej strony to demokratyzacja wiedzy, ale z drugiej – pytanie brzmi: kto decyduje, co uznajemy za prawdę? Kto projektuje algorytmy, które podpowiadają, co mamy oglądać, czytać, w co wierzyć?
A przecież to dopiero początek. Technologiczne giganty wkraczają w przestrzeń kosmiczną. Nie tylko wysyłają rakiety, ale też budują infrastrukturę satelitarną, która może zapewnić im dostęp do każdego zakątka globu – niezależnie od granic, państw czy kultur.
Jesteśmy tylko danymi?
Coraz częściej mówi się, że nie jesteśmy już klientami – jesteśmy produktem. Nasze emocje, kliknięcia, ślady online – to wszystko przelicza się dziś na pieniądze. Ale w nowej fazie dominacji Big Tech to już nawet nie o pieniądze chodzi. Pieniądze są środkiem, nie celem. Celem jest władza. A ta oparta na danych nie potrzebuje zgody obywateli, bo operuje w sferze poza ich świadomością.
Nie wiemy, kiedy dokładnie oddaliśmy swoją prywatność – może wtedy, gdy zainstalowałyśmy pierwszą aplikację fitness. Może wtedy, gdy zgodziłyśmy się na lokalizację „tylko po to, by lepiej działała nawigacja”. A może wtedy, gdy z ciekawości zrobiłyśmy sobie test „Którą bohaterką filmu jesteś?” i pozwoliłyśmy na dostęp do swojego profilu. To zawsze zaczyna się od niewinności.
Czy jest jeszcze droga powrotu?
Zadajmy sobie pytanie: czy da się to zatrzymać? Czy jeszcze możemy odzyskać kontrolę nad swoimi danymi, nad własnym życiem? Odpowiedź nie jest prosta, ale pierwszy krok to świadomość. Musimy przestać być biernymi użytkowniczkami technologii, a zacząć być jej krytycznymi odbiorczyniami.
Nie chodzi o to, by uciekać z internetu. Ale warto wiedzieć, komu oddajemy swoje dane i do czego mogą one być wykorzystane. Warto czytać regulaminy, wybierać świadomie aplikacje, które instalujemy, i zastanowić się dwa razy, zanim klikniemy „zgadzam się”.
I przede wszystkim – warto rozmawiać o tym głośno. Uczyć siebie nawzajem, dzielić się wiedzą, edukować dzieci i przyjaciół. Bo w tym nowym świecie to właśnie wiedza i świadomość są naszym jedynym orężem.
Kobiety w cyfrowym świecie
Ten temat jest szczególnie ważny dla nas – kobiet. Jesteśmy grupą, która często bywa celem precyzyjnie dopasowanych reklam, aplikacji wellness czy narzędzi śledzących cykl menstruacyjny. Z jednej strony – to wygoda. Z drugiej – wysoce wrażliwe dane, które mogą być wykorzystywane nie tylko w celach marketingowych, ale też przeciwko nam, jeśli trafią w niepowołane ręce.
Musimy dbać o siebie również w cyfrowym sensie. Bo o ile jesteśmy świadome, jakie kremy chronią nas przed słońcem i jak zadbać o swoje zdrowie psychiczne, to często zapominamy, jak chronić się przed inwigilacją cyfrową.
Przyszłość, która może nas przerosnąć
Vincent F. Hendricks nie rzuca słów na wiatr. Kiedy mówi, że Big Tech chce być właścicielem wszystkiego – nie przesadza. A my, jeśli teraz nie zareagujemy, możemy za chwilę obudzić się w świecie, gdzie nie państwo, nie społeczność, nie my same, ale korporacje będą decydować o tym, kim jesteśmy, co robimy i dokąd zmierzamy.
Dane to potęga. Ale świadomość – to nasza jedyna szansa, by nie stracić siebie w cyfrowym świecie.