W ostatnich latach coraz częściej pojawia się w mediach, na TikToku i Instagramie narracja, według której sexworking to po prostu jedna z form zarabiania na życie – jak każda inna. Ubrana w ładne słowa, promowana przez niektóre influencerki i aktywistki, przedstawiana jako wybór, niezależność, a nawet sposób na kobiecą siłę. Ale czy naprawdę chodzi o wolność i empowerment? Czy może raczej o znormalizowanie czegoś, co ma bardzo ciemną, niewygodną stronę? O czym się nie mówi?
Zarobki zamiast godności
Hasła typu „Moje ciało – mój wybór” brzmią jak manifest niezależności, dopóki nie zaczniemy się przyglądać temu, kto najczęściej wypowiada te słowa. Młode kobiety, często bardzo atrakcyjne, wciągane w świat płatnych randek, sprzedaży zdjęć, usług erotycznych. Robią to, bo „łatwo się zarabia”, bo „wszyscy tak robią”, bo „czemu nie?”. Ale czy faktycznie to wybór? Czy raczej ucieczka od biedy, presji społecznej, braku szans i pragnienia szybkiego sukcesu?
Zarabianie przez OnlyFans, kamerkę, sponsoring – choć na pierwszy rzut oka może się wydawać intratne – bardzo często ma swoją cenę. I nie mówimy tutaj o moralności. Chodzi o psychikę, relacje, bezpieczeństwo i obraz samej siebie.
Kiedy „zwykła praca” niszczy granice
Praca seksualna wymaga przekraczania granic – tych fizycznych i emocjonalnych. Z czasem te granice przestają być jasne. Gdzie kończy się rola „biznesowa”, a zaczyna realne ryzyko? Czy da się sprzedać swoje ciało bez wpływu na duszę?
Wielu psychologów i terapeutów mówi wprost: kobiety, które weszły w świat sexworkingu – nawet dobrowolnie – często po latach mierzą się z depresją, poczuciem pustki, trudnościami w tworzeniu stabilnych relacji. Seks przestaje być intymnością, staje się transakcją. A to zostawia ślad.
Między przymusem a iluzją wolności
Oczywiście są kobiety, które twierdzą, że czują się wolne, że zarabiają krocie, że mają władzę nad swoim życiem. Ale trzeba sobie zadać pytanie: ile z nich naprawdę tak myśli, a ile po prostu musi tak mówić, żeby nie pęknąć? Ile z nich woli udawać, że to wybór, żeby nie przyznać się przed sobą do desperacji?
Za kulisami tego „wolnego wyboru” bardzo często kryją się trudne historie. Ucieczka przed długami, samotność, toksyczne relacje, przemoc w domu. To nie są opowieści o niezależności, tylko o przetrwaniu. Sexworking nie jest równoważną alternatywą dla pracy biurowej, fryzjerstwa czy prowadzenia własnej firmy. To często jedyna droga, którą kobieta w danym momencie widzi. I to właśnie jest dramat.
Usprawiedliwianie przemocy w nowym opakowaniu
Banalizowanie pracy seksualnej prowadzi do niebezpiecznego zjawiska: zaczynamy tolerować przemoc, bo wygląda ładnie. Dziewczyny na portalach typu OnlyFans zarabiają na pokazywaniu ciała. Są „artystkami erotycznymi”, a nie ofiarami. Sponsorki na Instagramie – to przecież luksusowe życie, nie prostytucja. Kamerki – to tylko show, nikt nie dotyka, więc wszystko jest okej.
Ale to tylko fasada. Bo za ekranem nadal jest kobieta, która musi się rozebrać, uśmiechać, grać, udawać podniecenie. Tylko dlatego, że ktoś zapłacił. Czy naprawdę tak wygląda wolność?
Media, które robią z tragedii trend
Dużą rolę w normalizowaniu sexworkingu odgrywają media społecznościowe. TikTok, Instagram, YouTube – to tam tworzy się dziś narrację. Influencerki zachęcają: „Załóż OnlyFans, zarabiaj na siebie, bądź swoją własną szefową!”. Wciągają kolejne młode dziewczyny, pokazując ułudę bogactwa, sukcesu, niezależności.
Ale nie pokazują lęku, samotności, uzależnienia od uwagi, poczucia bycia przedmiotem. Nie mówią o uzależnieniu od alkoholu czy leków uspokajających. O terapii, która przychodzi dopiero wtedy, gdy już się nie da wytrzymać. O wstydzie, który w końcu przychodzi, kiedy trzeba spojrzeć sobie w oczy.
A co z przyszłością?
Wyobraź sobie, że masz córkę. Czy chciałbyś, żeby zarabiała na siebie w ten sposób? Czy chciałabyś, żeby Twoja siostrzenica w wieku 19 lat zakładała konto z nagimi zdjęciami, bo „to teraz normalne”?
To najprostszy test na to, czy sexworking to „zwykła praca”. Gdyby rzeczywiście tak było, nie byłoby w tym żadnego dramatu. A jednak coś nas ściska w żołądku, gdy myślimy o swoich bliskich kobietach w tej roli. Bo wiemy podskórnie, że to nie jest praca jak każda inna. Że nie jest bezpieczna. Że niesie ze sobą konsekwencje.
Nie daj się ogłupić sloganami
Nie chodzi o to, żeby potępiać kobiety, które są w świecie sexworkingu. Wiele z nich naprawdę walczy o przetrwanie, inne nie widzą innego wyjścia, jeszcze inne zostały zmanipulowane lub oszukane. Ale trzeba głośno mówić o tym, że ten świat nie jest równoprawną alternatywą dla „zwykłej” pracy.
Nie daj sobie wmówić, że sprzedaż ciała to forma „kobiecej siły”. Prawdziwa siła to budowanie siebie w zgodzie ze sobą, bez konieczności udawania przed kamerą, bez uzależnienia od lajków, pieniędzy od sponsorów czy manipulowania seksualnością dla zysku.
Bądź świadoma, bądź czujna
Ten temat nie jest czarno-biały. Ale jedna rzecz jest pewna – jeśli ktoś próbuje Ci wmówić, że sexworking to „normalna” praca i że nie różni się niczym od pracy na kasie czy w korpo – to kłamie. Albo nie wie, o czym mówi.
Nie pozwól sobie wmówić, że to wszystko jest „w porządku”, tylko dlatego, że wygląda estetycznie na Instagramie. Bo cena za to „piękne życie” bywa naprawdę wysoka – i często płacona długo po tym, jak skończy się show.