Gdy w przestrzeni publicznej pojawia się informacja o domniemanym nadużyciu seksualnym, opinia społeczna dzieli się natychmiast. Jedni stają murem za oskarżonymi, inni – za domniemanymi ofiarami. W przypadku medialnych nazwisk emocje są jeszcze większe, a każda strona chce mieć ostatnie słowo. Sprawa, która wstrząsnęła niedawno opinią publiczną, dotyczy dwóch dziennikarzy TVN Turbo – Adama K. i Patryka M. To nie tylko opowieść o śledztwie i oskarżeniach. To także pytanie o to, komu wierzymy i dlaczego.
Gdy rozum ściera się z emocjami
Zacznijmy od faktów. Do Sądu Rejonowego w Katowicach wpłynął akt oskarżenia wobec dwóch mężczyzn – dziennikarzy związanych z popularną stacją TVN Turbo. Według informacji podanych przez „Gazetę Wyborczą”, śledczy zarzucają im wykorzystanie stanu upojenia alkoholowego dwóch kobiet i doprowadzenie ich do czynności seksualnych. Kobiety miały 26 i 34 lata. Wszystko miało wydarzyć się w nocy z 11 na 12 października 2024 roku, w czasie Rajdu Śląska.
Przez wiele miesięcy śledczy badali sprawę. Analizowano nagrania, przesłuchiwano świadków, zlecano badania toksykologiczne i psychologiczne. Istotne okazały się też badania DNA oraz analiza billingów. Co ciekawe, to nie same kobiety zgłosiły sprawę. Zrobiła to ich koleżanka, która – według doniesień – miała nagrywać spotkanie z ukrycia i później odwiedzić miejsce zdarzenia. Pokrzywdzone miały nie pamiętać wydarzeń z tamtej nocy i nie chciały wszczynać postępowania.
Głos oskarżonych – czyli druga strona
Adam K. i Patryk M. nie tylko nie przyznali się do winy, ale też postanowili publicznie odnieść się do sprawy. Ich wersje różnią się od tej przedstawionej przez prokuraturę. Adam K. napisał w swoim oświadczeniu, że do spotkania z kobietami rzeczywiście doszło, ale nie miało ono charakteru seksualnego. Podkreślił, że żadna z kobiet nie oskarżała ich wcześniej, a zarzuty są wynikiem działań ich koleżanki, która – jak twierdzi – nagrywała ich bez ich wiedzy.
W podobnym tonie wypowiedział się Patryk M. Dziennikarz zaznaczył, że cała sprawa miała swój początek w działaniach jednej osoby, która miała potem zażądać od nich pieniędzy za milczenie. Oskarżony twierdzi, że dowody wskazują na brak stosunku seksualnego, przemocy i jakiegokolwiek przestępstwa. Obaj podkreślają, że wszystko, co się wydarzyło, było zgodne z wolą obecnych osób i nikt nie został skrzywdzony.
TVN Turbo nie pozostało obojętne. Po opublikowaniu aktu oskarżenia stacja ogłosiła, że zawiesza współpracę z dziennikarzami do czasu wyjaśnienia sprawy.
Czy milczenie kobiet oznacza zgodę?
Ten przypadek pokazuje, jak bardzo złożone są sytuacje dotyczące przemocy seksualnej. Często kobiety nie pamiętają, co się wydarzyło. Czasem nie chcą roztrząsać przeszłości. Zdarza się, że same siebie obwiniają albo po prostu wstydzą się mówić o tym, co się stało. Ale to nie znaczy, że przestępstwa nie było. I właśnie w takich sytuacjach najtrudniej dochodzić prawdy.
W sprawie dziennikarzy TVN Turbo mamy do czynienia z brakiem bezpośrednich oskarżeń ze strony samych pokrzywdzonych. Czy to znaczy, że ich doświadczenia są mniej ważne? Czy fakt, że głosu nabrała ich koleżanka, odbiera całej historii wiarygodność? To pytania, które zasługują na głębokie przemyślenie, zwłaszcza w świecie, gdzie kobiety wciąż boją się mówić.
Mechanizmy obronne i presja społeczna
Wiele kobiet, które przeżyły traumę, wypiera ją lub nie chce jej analizować. To reakcja obronna, naturalna i zrozumiała. Jednak opinia publiczna często zbyt szybko szuka jednoznacznych winnych. W mediach społecznościowych mnożą się komentarze, które szkalują zarówno oskarżonych, jak i kobiety. Tymczasem śledztwo toczy się dalej. A prawda w takich przypadkach bardzo często jest skomplikowana, bolesna i trudna do udowodnienia.
To, co jednak możemy – jako kobiety – zrobić, to wsłuchiwać się w siebie nawzajem. I nie oceniać zbyt pochopnie. To nie znaczy, że każda oskarżona osoba jest winna, ani że każda ofiara mówi prawdę. Ale znaczy, że powinniśmy z większą wrażliwością słuchać siebie nawzajem.
Dlaczego ta sprawa jest ważna dla kobiet
Bo dotyczy każdej z nas. Bo każda z nas zna kogoś, kto kiedyś bał się powiedzieć. Kto nie miał siły walczyć. Kto został sam. Ten przypadek – niezależnie od ostatecznego wyroku – jest symbolem tego, jak trudna i emocjonalna jest droga do prawdy. To także dowód na to, że nie wystarczy być „czystym” przed sądem – trzeba też być odpowiedzialnym za swoje działania, nawet jeśli nie łamią prawa, ale naruszają czyjąś godność.
Warto przy tym pamiętać, że każda ze stron tej historii ma prawo do uczciwego procesu. Że dziennikarze zasługują na prawo do obrony, a kobiety – na szacunek i wysłuchanie.
I warto mówić głośno: troska o ofiary i rzetelność wobec oskarżonych nie są sprzecznością. Są fundamentem sprawiedliwości.
Nie jesteśmy sądem. Nie mamy pełni faktów. Ale mamy serce, rozum i empatię. I właśnie z tej perspektywy warto patrzeć na tę i inne sprawy. W świecie, gdzie kobiecy głos zbyt długo był ignorowany – nie bójmy się pytać, słuchać, rozmawiać. Bo tylko tak zbliżymy się do prawdy.